top of page

Reklama

reklama-strzałkowo-echo-słupcy.png
reklama-agmacar-echo-słupcy.jpg
reklama-osk-turbo-echo-słupcy.gif
reklama-imprezowy-kadr-echo-słupcy.jpg
reklama-kursy-online-echo-słupcy.jpg

"Dopóki półki sklepowe są pełne, mało kto zastanawia się, skąd to wszystko pochodzi. Dopiero gdy zaczną świecić pustkami, wtedy zrobi się zamieszanie"

Ceny, które nie pokrywają kosztów, brak wsparcia państwa, konkurencyjne produkty z zagranicy i coraz trudniejsze warunki pracy - tak dziś wygląda codzienność polskich rolników. O realiach pracy na wsi opowiedział Mateusz Walczak z Koszut Parcele w gminie Słupca.


Największym problemem jest niepewność. Rolnik sieje, nawozi, dba o jakość, a na końcu i tak nie wie, za ile sprzeda plon. - Idziesz do pracy na osiem godzin i wiesz, ile zarobisz. A ja produkuję coś i nie wiem, czy sprzedam za tysiąc, czy za pięćset złotych. Ta niepewność wykańcza - zaznaczył Mateusz. Dużym problemem są też ceny w skupie. - Papryka w sklepie kosztuje ponad 10 zł za kilo, a na polu skupują ją po 40 groszy - wyjaśniał.


Rolnicy mają pretensje nie tylko do sieci handlowych, ale i do polityki państwa. - Wiedzą dokładnie, kto ile uprawia, jakie będą plony, ile jest świń, krów, a wsparcia żadnego. Zamiast zabezpieczyć nasz rynek, ściąga się tysiące ton warzyw z Niemiec, Portugalii czy Hiszpanii - opowiadał. Jak dodaje, problem pogłębia brak uczciwej informacji dla konsumentów. - Na opakowaniu wielki napis „produkt polski”, a małymi literkami z tyłu, że pochodzi Hiszpania. Starsi ludzie nawet tego nie widzą - mówił Mateusz Walczak. Do tego dochodzi import z Ameryki Południowej w ramach nowych umów handlowych. - Argentyńska wołowina zaleje rynek. Oni mają tysiące hektarów i praktycznie zerowe koszty - wskazał. Dodatkowo w krajach należących do Mercosur są mniej restrykcyjne regulacje dotyczące upraw.


Problemy nie kończą się na rynku zbytu. Coraz częściej rolnicy muszą się mierzyć także z konfliktami z nowymi mieszkańcami wsi. - Przeprowadzą się z miasta, a potem im przeszkadza kogut, kombajn, zapach. A rolnik był tu pierwszy - powiedział Mateusz. Jego zdaniem powinna powstać ustawa zobowiązująca nowych mieszkańców do akceptacji realiów życia na wsi.


Najbardziej jednak boli brak jedności w samym środowisku. - Jeden ma sto hektarów, drugi dwadzieścia i zamiast współpracować, to patrzą, kto kupił większy ciągnik. Jest rywalizacja, nie solidarność - ocenił. Marzy mu się lokalna grupa producencka, która mogłaby walczyć o lepsze warunki. Choć protesty rolnicze w całej Polsce ucichły, wśród gospodarzy zostaje poczucie bezsilności. - Zapał jest wygaszony. Ale jak tak dalej pójdzie, to za parę lat nie będzie komu strajkować - stwierdził.


Mateusz nie ukrywa, że coraz trudniej jest tłumaczyć mieszkańcom miast, jak wygląda praca na roli. - Zapraszam na tydzień, dwa. To dopiero zobaczą, ile to pracy. Ludzie myślą, że rolnik siedzi i patrzy, jak rośnie - mówił. - Dopóki półki są pełne, to ludziom obojętnie skąd to pochodzi. Ale jak będą puste to dopiero będzie halo - dodał na koniec.

ree

 
 
bottom of page