"Dopóki półki sklepowe są pełne, mało kto zastanawia się, skąd to wszystko pochodzi. Dopiero gdy zaczną świecić pustkami, wtedy zrobi się zamieszanie"
- Hubert Graczyk

- 8 godzin temu
- 2 minut(y) czytania
Ceny, które nie pokrywają kosztów, brak wsparcia państwa, konkurencyjne produkty z zagranicy i coraz trudniejsze warunki pracy - tak dziś wygląda codzienność polskich rolników. O realiach pracy na wsi opowiedział Mateusz Walczak z Koszut Parcele w gminie Słupca.
Największym problemem jest niepewność. Rolnik sieje, nawozi, dba o jakość, a na końcu i tak nie wie, za ile sprzeda plon. - Idziesz do pracy na osiem godzin i wiesz, ile zarobisz. A ja produkuję coś i nie wiem, czy sprzedam za tysiąc, czy za pięćset złotych. Ta niepewność wykańcza - zaznaczył Mateusz. Dużym problemem są też ceny w skupie. - Papryka w sklepie kosztuje ponad 10 zł za kilo, a na polu skupują ją po 40 groszy - wyjaśniał.
Rolnicy mają pretensje nie tylko do sieci handlowych, ale i do polityki państwa. - Wiedzą dokładnie, kto ile uprawia, jakie będą plony, ile jest świń, krów, a wsparcia żadnego. Zamiast zabezpieczyć nasz rynek, ściąga się tysiące ton warzyw z Niemiec, Portugalii czy Hiszpanii - opowiadał. Jak dodaje, problem pogłębia brak uczciwej informacji dla konsumentów. - Na opakowaniu wielki napis „produkt polski”, a małymi literkami z tyłu, że pochodzi Hiszpania. Starsi ludzie nawet tego nie widzą - mówił Mateusz Walczak. Do tego dochodzi import z Ameryki Południowej w ramach nowych umów handlowych. - Argentyńska wołowina zaleje rynek. Oni mają tysiące hektarów i praktycznie zerowe koszty - wskazał. Dodatkowo w krajach należących do Mercosur są mniej restrykcyjne regulacje dotyczące upraw.
Problemy nie kończą się na rynku zbytu. Coraz częściej rolnicy muszą się mierzyć także z konfliktami z nowymi mieszkańcami wsi. - Przeprowadzą się z miasta, a potem im przeszkadza kogut, kombajn, zapach. A rolnik był tu pierwszy - powiedział Mateusz. Jego zdaniem powinna powstać ustawa zobowiązująca nowych mieszkańców do akceptacji realiów życia na wsi.
Najbardziej jednak boli brak jedności w samym środowisku. - Jeden ma sto hektarów, drugi dwadzieścia i zamiast współpracować, to patrzą, kto kupił większy ciągnik. Jest rywalizacja, nie solidarność - ocenił. Marzy mu się lokalna grupa producencka, która mogłaby walczyć o lepsze warunki. Choć protesty rolnicze w całej Polsce ucichły, wśród gospodarzy zostaje poczucie bezsilności. - Zapał jest wygaszony. Ale jak tak dalej pójdzie, to za parę lat nie będzie komu strajkować - stwierdził.
Mateusz nie ukrywa, że coraz trudniej jest tłumaczyć mieszkańcom miast, jak wygląda praca na roli. - Zapraszam na tydzień, dwa. To dopiero zobaczą, ile to pracy. Ludzie myślą, że rolnik siedzi i patrzy, jak rośnie - mówił. - Dopóki półki są pełne, to ludziom obojętnie skąd to pochodzi. Ale jak będą puste to dopiero będzie halo - dodał na koniec.













